Słodziaki [recenzja Obcy: Przymierze]

Alien-Covenant-Trailer-Breakdown-59

Zwiastuny filmu jakoś szczególnie mnie do niego nie zachęcały. Pamiętam, że trailery „Prometeusza” robiły piorunujące wrażenie, ale może dlatego stąd większe rozczarowanie. Nadzieje rozbudziły za to pierwsze pozytywne recenzje, które wydawały się lepsze niż w przypadku poprzednika. Jak zatem ostatecznie wyszło?

Zaraz po seansie oceniałem ten film lepiej, ale może dlatego, że bardzo chciałem go polubić. Na szczęście nigdy nie piszę recenzji na gorąco, więc przez noc miałem sporo czasu, żeby sobie to i owo przemyśleć. I niestety wyszło to na niekorzyść filmu. A więc lecimy.

Przede wszystkim leży znowu scenariusz, który wydaje się być zlepkiem różnych pomysłów – niejednokrotnie dochodziły do nas wieści o zmianach w fabule. Ridley Scott najwyraźniej ugiął się pod presją hejterów „Prometeusza” i chciał nam zaserwować powrót do klasyki. Ale po co mi powrót, jeśli nie wymyślisz nic nowego? Ba, to nawet ciężko nazwać powrotem, bo klimatu klaustrofobii tutaj jest niewiele. Jak już zaczyna się coś w tym kierunku dziać, to szybko przenosimy się na teren otwarty. No więc albo robimy film akcji, albo horror. Ponadto znowu mocno kuleje trzeci akt, który jest kompletnie nieprzemyślany – na zasadzie, że zapowiada dużo, dostajemy niewiele. Scott chciał chyba zaserwować nam końcówkę na miarę oryginalnego „Aliena” z dodatkiem „Aliens”, ale rezultat to co najwyżej facepalm.

Wszyscy wiedzieliśmy, że w końcu dowiemy się, jak powstały xenomorphy. Ok, nie mam nic przeciwko, ale nie można było wykazać się odrobiną oryginalności? „Prometeusz” pozwalał sądzić, że być może będzie nam to dane, ale „Przymierze” brutalnie sprowadza na ziemię. Jeśli macie w głowach najbardziej oczywiste rozwiązanie, to zapewne niewiele się mylicie. Dziękujemy, panie Scott, za odarcie idealnego drapieżcy z całkowitej tajemnicy na rzecz totalnego banału

Ponadto po co znowu to całe filozofowanie? Scott ma jakieś dziwne zapędy (to chyba przez ten wiek), by do prostej z założenia fabuły dodawać intelektualną otoczkę. Gdyby scenariusz był inteligentny, to rozumiem, ale filozofia + banały = ziew.

No i bohaterowie. Tak… Żebyśmy się zrozumieli, aktorzy nie wypadają źle, robią co mogą, a raczej na ile pozwala im scenariusz. Ale oni służą wyłącznie za mięso armatnie, tak po prostu. Ginie jeden, o drugi, a czekaj ten chyba też już opuścił ten padół, bo dawno go nie widziałem. Dokładnie w ten sposób reagowałem na każdą kolejną śmierć. Scott nie dał nam możliwości zaznajomienia się z nimi, poczucia bliskości, zżycia się. Pozornie służył do tego pierwszy akt, ale coś chyba nie wyszło. Pamiętacie jak przedstawiał nam bohaterów w „Alien”? Tak to się robi. Poza tym co to za żałosna próba z Ripley dla ubogich? Zero charyzmy, irytująca fryzura (Sigourney Weaver ona pasowała!) – mogła być jedną z pierwszych ofiar…

Jednak pomimo fatalnych rozwiązań na podstawowym gruncie, „Obcy: Przymierze” da się oglądać, choć hejty (zasłużone) są nieuniknione. Co zatem doceniam?

Podoba mi się wykonanie alienów, zarówno neomorpha, jak i kultowego xenomorpha. Scott wyraźnie chciał pogodzić klasycznego obcego z jedynki i rozwiązania, które wprowadził później James Cameron. Chodzi mianowicie o posturę – obcy zgrabnie przechodzi z całkowitego wyprostowania z oryginału do zwierzęcej postawy i szybkości z dwójki. Takie mariaż majestatyczności z dzikością – drobnostka, ale bardzo cieszy.

Dopóki nie zwracamy uwagi na głupoty, da się odczuć klimat zaszczucia. Potęgują to również ponura muzyka (Jed Kurzel wyraźnie inspirował się dziełem Jerry’ego Goldsmitha) i mroczne zdjęcia Dariusza Wolskiego. Ponadto tym razem Scott w pełni pofolgował sobie z R-ką, więc krew i flaki towarzyszą nam na każdym kroku. Szkoda tylko, że scenografia nie robi już takiego wrażenia jak w „Prometeuszu”, ale generalnie ciężko się do czegoś przyczepić.

„Obcy: Przymierze” ma swoje momenty, lecz ponownie zawalono kwestię scenariusza. W przeciwieństwie jednak do „Prometeusza” nie ma tutaj efektu „wow” – być może miał nim być oryginalny xenomorph, co jednak z zasady nie mogło się udać, skoro widzieliśmy go już w tylu innych filmach. Mam nadzieję, że studio przemyśli jeszcze powrót do koncepcji „Obcego 5”, a Ridley Scott mógłby sobie dać spokój z tą serią – zrobił co zrobił, niech nie psuje jej bardziej.

A skąd tytuł wpisu? Obcy po narodzinach to słodziaki jakich mało – aż chciałoby się przytulić i mieć takiego pluszaka/zwierzaka w domu 😉

Ocena: 6/10

[Irek]

alien_covenant_ver4_xlg

Zdjęcia: Slashfilm, Impawards

4 uwagi do wpisu “Słodziaki [recenzja Obcy: Przymierze]

  1. W trakcie seansu naszła mnie refleksja, że jeśli ta banda idiotów ma być przyszłością ludzkości to może dobrze, że po drodze ich coś wymorduje. Nie dziwi mnie, że android stracił szacunek do rodzaju ludzkiego. Już w Prometeuszu załoga była głupia, a teraz megagłupia.

    Polubienie

Dodaj komentarz