Kwartet lepszy od „Fantastycznej Czwórki” [Recenzja: The Defenders]

The Defenders to serial, na który czekała niejedna osoba. Po dużym sukcesie serialowego Daredevila od Netflixa, stacja postawiła sobie poprzeczkę wysoko. Kolejne produkcje zbierały już gorsze recenzje, ostatni Iron Fist był przez wielu oceniany wręcz nisko, według mnie całkowicie niezasłużenie. Bardzo często jest tak, że ustawiona wysoko poprzeczka nie pozwala ludziom czerpać przyjemności z oglądania, gdyż mają zawyżone oczekiwania.

Czy The Defenders jako serial bronią się? Czy warto poświęcić czas na te 8 odcinków?

Defenders-Netflix-Marvel-TV-2017-EW-e1484319946268

Odnoszę wrażenie, że bardzo często wielu recenzentów książek, filmów, seriali czy komiksów, szuka czegoś na siłę – albo żeby się doczepić na siłę, albo żeby na siłę pochwalić całość za jeden motyw, często ideologiczny. Takie czasy. Czytając pierwsze reakcje ludzi na The Defenders miałem wrażenie, że gdzieś już je widziałem. Odcinki 1-4 podobno były nudne, ludzie którzy wczoraj łyknęli całość późnym wieczorem też często pisali, że ledwie dotrwali do końca itp.

Ja nie rozumiem po co w ogóle oglądali? Serial trzyma poziom Netflixowego Uniwersum Marvela, więc skoro poprzednie produkcje były wg nich „takie se”, to po co oglądać kolejną? Z kronikarskiego obowiązku? Z potrzeby szukania dziury w całym?

The Defenders to serial na podstawie komiksów. Poza The Punisherem niewiele znam komiksów gdzie akcja zapiernicza cały czas, gdzie w każdym kadrze coś się dzieje. W The Defenders akcji jest naprawdę dużo, ale dużo jest również fabuły, która nie dłuży się, ale dość sprawnie przechodzi od sceny do sceny, wszystko jest dobrze poukładane, a najważniejsze, że nie przynudza. Serial jest kulminacją poprzednich produkcji, bohaterowie się spotykają, muszą się poznać i dogadać, zanim wspólnie wyruszą ratować Nowy Jork po raz kolejny. To naturalne, aż dziw, że odbyło się bez imprezy integracyjnej, więc dziwie się malkontentom narzekającym na pierwsze odcinki – to są nowi bohaterowie, a nie banda komiksowych weteranów, którzy z biegu potrafią ze sobą współpracować. Każdy z nich zaliczył jeden, góra dwa epizody walki z poważną przestępczością i to czuć z ekranu. Każdy bohater również jest inny, więc zamiast opisywać fabułę, skupię się na nich. Dobrym pomysłem było to, że Netflix zastosował ciekawy efekt kolorów: każdy z bohaterów w początkowych odcinkach, kiedy historia skupia się na nich z osobna, ma pewien dominujący kolor w swoich scenach.

Pierwszy to Matt Murdock, niewidomy prawnik, Daredevil. Dominujący kolor: czerwony. Postać dobrze napisana i dobrze zagrana, typowy społecznik, bo jako prawnik działa pro bono, jako mściciel jest w stanie poświęcić wszystko by uratować miasto. Z początku nieufny i cichy, nadal ma problem z poczuciem winy, tym większym szokiem dla niego jest powrót Elektry, ale nie tylko ona wraca, bo widzimy również znanych z serialu Foggy’ego czy Karen, a także Sticka.

dbyobe8

Drugi bohater to człowiek z niezniszczalną skórą, Luke Cage, były skazaniec, postać mająca duże pokłady empatii, zwłaszcza dla młodzieży z Harlemu, w jego warstwie fabularnej dominuje, a jakże, kolor żółty oraz hiphopowe rytmy. Wraz z nim do serialu wróciła Claire Temple, którą dobrze znamy z poprzednich serii oraz Misty Knight, dzielna pani detektyw, która próbuje zapanować nad chaosem wywołanym działaniami The Hand oraz czwórki głównych bohaterów.

luke-cage

Nieco denerwująca, ale dobrze zagrana postać to Jessica Jones. Pani detektyw która nie chce prowadzić spraw, kobieta z problemem alkoholowym i olewackim podejściem do życia, jej kolory to niebieski oraz fioletowy. Jej podejście do życia może dziwić w kontekście bycia bohaterem, niemniej znając jej problemy z pierwszego sezonu, niewiele może widza dziwić. Silna postać kobieca dodaje dość wiele uroku drużynie. Wraz z nią wraca Malcolm, trochę niepotrzebnie, bo sprawia wrażenie takiej „zapchajdziury”, oraz Trish, prezenterka radiowa, która sprawia wrażenie niewykorzystanego w serialu potencjału.

4713825-untitled-3

Ostatnim elementem równana jest młody miliarder, Danny Rand, czyli Iron Fist (kolor zielony). Nadal naiwny, nadal zachowujący się nieco jak dziecko we mgle, nadal idealista, gotowy wejść w sam środek paszczy lwa by poinformować zainteresowanych, że zamierza zakończyć ich przestępczą działalność. Wraz z nieodłącznym partnerem – śliczną, choć mającą maźnięte markerem brwi Coleen Wing, ścigają organizację The Hand po całym świecie.

iron-fist-defenders-finn-jones

Jest jeszcze jeden ważny element serialu – organizacja przestępcza The Hand, z którą mieliśmy już do czynienia w Daredevil oraz Iron Fist. Tym razem w serialu pojawia się wszystkie „pięć palców”, czyli liderów tej organizacji, mamy więc znaną już Madame Gao, która przypomina Yodę, gdyż w tak niepozornej starszej pani drzemie potężna siłą, Bakuto czyli były sensei Coleen, a także Murakami, Sowande oraz ich liderka Alexandra Reid. Nareszcie dowiadujemy się więcej o The Hand. Ich początkiem był bunt w K’un-Lun i wygnanie, liderzy żyją co najmniej od kilu stuleci i są owładnięci dwiema rzeczami: władzą i wiecznym życiem. To pierwsze realizują na wielu płaszczyznach. Grana przez Sigourney Weaver Alexandra Reid dowodzi korporacją, a jej zadaniem jest pilnowanie finansów i ukrywanie prawdziwej działalności The Hand przed światem. O Murakami wiemy niewiele poza tym, że nie boi się ubrudzić sobie rąk robotą, choć jest skryty i raczej pociąga za sznurki będąc w cieniu; Gao to znana nam przestępczyni, której specjalnością jest handel narkotykami; Sowande to afrykański watażka, przemytnik broni, który w Harlemie rekrutuje młodych czarnoskórych mieszkańców dzielnicy, a Bakuto to znany nam z Iron Fist nauczyciel sztuk walki, rekrutujący młodzież by walczyła dla The Hand. Choć cała piątka antagonistów nie przepada za sobą jakoś szczególnie, a nawet padają słowa, że często prowadzili różne spory, niemniej pomimo nie szczędzenia sobie krytyki, współpracują przy operacji w Nowym Jorku przez co bohaterowie mają dużo do zrobienia, a widzowie mogą cieszyć się akcją.

A tej nie brakuje, sceny walki są bardzo dobrze zrobione, zwłaszcza kiedy bohaterowie walczą wspólnie. Mamy coś na kształt kung-fu w wykonaniu Iron Fista, Daredevil też prezentuje niezłą znajomość sztuk walki, z kolei Luke Cage rzuca przeciwnikami na lewo i prawo, a Jessica Jones używa swojej ogromnej siły by okładać przeciwników ciosami typowymi dla ulicznych bójek. Do tego czasami dołącza Coleen ze swoją kataną oraz – jako ich przeciwnik – Elektra, która podobnie jak Daredevil, wyszkolona przez Sticka prezentuje cały wachlarz sztuk walki. Tytułowi The Defenders to bohaterowie ulicy, którzy w przeciwieństwie do The Avengers czy X-Men nie bawią się w zbawianie całego globu – ich świat zamyka się w jakiejś części przestrzeni Nowego Jorku, dlatego mamy walki w biurowcu czy w restauracji, niewielkie powierzchnie, wielu przeciwników, mnóstwo ciosów, a choreografia naprawdę bardzo dobra.

wh8xwqx

Jak w każdym serialu, widz może doszukać się kilku niekonsekwencji. Mnie przede wszystkim raziło to, że kiedy pięść Iron Fista zaczynała świecić, to przeważnie dokonywał rzeczy niemożliwych, a jego ciosy mogły być fatalne w skutkach – niestety podczas końcowej walki okładał tą pięścią przeciwników bez większego efektu. Bywały też typowe głupie sceny, w której bohaterowie zamiast działać, gapią się na siebie – na przykład kiedy Jessica utrzymywała ciężar windy, a dwóch bohaterów zamiast jej ulżyć i zeskoczyć z platformy, lampili się na siebie z niedowierzaniem, albo kiedy sama Jessica potrąciła autem Elektrę, zamiast szybko zgasić prąd osłabionej trafieniem wojowniczce, przeszła koło niej i dołączyła do kolegów by sformować szyk bojowy.

Ale nie będę się czepiał na siłę. Serial oglądałem z przyjemnością, jest to produkcja lepsza od Iron Fist, dlatego jeżeli chodzi o cyferki to dla mnie 8/10. Mam świadomość, iż dla wielu osób Netflixowe Uniwersum Marvela się skończyło gdzieś najdalej na Luke Cage. Ja jestem dość mocno krytyczny w stosunku do serialowego uniwersum DC, oglądam w zasadzie tylko The Flash, dlatego rozumiem obawy i niechęć. Niemniej jeżeli chodzi o produkcje Netflixa, to te akurat do mnie dość mocno trafiają i nic nie poradzę, że dobrze się bawię oglądając je na ekranie telewizora. Zakończenie serialu, a co za tym idzie pierwszej fazy Netflixowego Uniwersum Marvela, zgodnie z zapowiedziami było dramatyczne, choć ja w duszy liczę na powrót jednej postaci, której śmierci koniec końców nie zobaczyliśmy. Możecie zgadywać której 😉

/n4k1r

OCENA: 8/10

defenders2-1493766018855_1280w

2 uwagi do wpisu “Kwartet lepszy od „Fantastycznej Czwórki” [Recenzja: The Defenders]

  1. Zgadzam się z opinią, że wielu fanów niesłusznie ocenia kolejne seriale Marvela przez pryzmat oczekiwań wywołanych Daredevilem. Dla mnie zarówno Iron Fist, jak i Defenders, to seriale niezłe. No ale właśnie, tylko niezłe. Podzielam zdanie na temat większości przytoczonych przez autora pochwał, jednak nie wspomniał on o jednej wadzie, możliwe, że dla niego nieistotnej, dla mnie skutecznie psującej przyjemność z seansu. Chodzi mi o „lamerskość” Ręki w obu wyżej wymienionych serialach. O ile w Iron Fiscie można to tłumaczyć tym, że mamy do czynienia z bardziej gangsterskim odłamem Ręki, prowadzonym przez Bakuto, to w Defenders gdzie występują wszyscy przywódcy organizacji jest to dla mnie niedopuszczalne. Wielowiekowa organizacja w nowym dziele Marvela (i poprzedniku) straciła całkowicie swoją mistyczność, tajemniczość i grozę. Niby bohaterowie ciągle powtarzają, jak to ledwo uchodzą z życiem z potyczek z Ręką, niby ścierają się z włodarzami tego tajnego stowarzyszenia, ale wybaczcie drodzy producenci, nigdzie w scenach nie widać ani krztyny zagrożenia. Każdy z bohaterów, nawet samodzielnie, radzi sobie z pojedynczymi przedstawicielami wierchuszki Ręki, sam Daredevil skutecznie powstrzymuje dwoje naraz, w jednym z ostatnich odcinków. Nie wspomnę już o Luku Cage’u, który jest odporny na mieczyki i piąstki zdezelowanych ninja. Przed seansem serialu myślałem, że twórcy dadzą do dyspozycji zabójcom Ręki jakieś techniki bojowe oparte na energii Chi, jakieś prastare uderzenia, albo chociaż zatrutą broń, która będzie mogła zagrozić Lukowi… ale nie. Namiastką czegoś takiego mogłyby być ciosy Madame Gao, która notabene jako jedyna trzyma jako taki poziom bycia villainem. Szkopuł tylko w tym, że jej ciosy w porównaniu z uderzeniem Iron Fista, to jak pierdnięcia motyla na wiatr, a nasz pancerny protagonista przyjmuje uderzenia walecznego milionera bez mrugnięcia okiem, więc jakie niby szanse mają z nim przywódcy Ręki. Momentami miałem wrażenie, że samojeden mógłby pokonać wszystkich „złoli”. Nawet pomijając postać Luka, bohaterowie coś za łatwo sobie radzą. Niby można to tłumaczyć doświadczeniem, wspólnym działaniem, czy determinacją, dla mnie jednak to wyjaśnienia kulawe, o czym może świadczyć fakt, że oglądając Defenders miałem wrażenie jakbym grał w RPGa. Bohaterowie w poprzednich sezonach mieli problem ze „szczurami”, a tu nagle po kilku perypetiach pokonują „Bossów” z przysłowiową ręką w czterech heroicznych literach. O ile takie zabiegi nie rażą w grach, to w serialu już przeszkadzają bardzo. Mogę się mylić, bo żadnych badań ani ankiet nie robiłem, ale sądzę, że wielu widzom Daredevil podobał się między innymi dlatego, że walczył z nieuchwytnym, niewysłowionym wrogiem (nie tylko oczywiście, ale Fisk to klasa sama w sobie i temat na inną historię). Walka z Nobu, czy atak na szpital, z poprzednich części to świetne sceny nie tylko w kategorii kina bohaterskiego, czy komiksowego, ale także kina grozy. W Defenders zabrakło takich smaczków, zabrakło takiej atmosfery zaszczucia. Mimo noirowych zabiegów w stylu świateł neonów, cieni i scen nocnych, nowy serial Marvela nie trzyma poziomu Daredevila, czy Jessiki pod względem klimatu.
    To w sumie mój główny zarzut, o którym się trochę rozpisałem, ale boli mnie to szczerze, tym bardziej, że poza nim Defenders to kawałek naprawdę dobrego serialu, od ciekawych ujęć, przez dobrze zarysowane i zagrane postacie, po wątek główny w ogólnych zarysach potrafiący przykuć do ekranu.

    Polubienie

Dodaj komentarz