Wysokobudżetowy artyzm [recenzja: Blade Runner 2049]

Tak się składa, że recenzja powstała po przeczytaniu wyniku filmu w box office. Było mi niezwykle smutno, ale niestety równocześnie nie byłem zaskoczony. Jako że jednak obiecałem naczelnemu recenzję bez spoilerów, powstrzymam się także od analizy, co mogło doprowadzić do klapy – na pewno nie była to jednak jakość filmu.

„Blade Runner 2049” to kontynuacja klasyka sprzed 35 lat. I prawie taki sam okres mija w filmie, a dokładniej to równe 3 dekady. Wiele w tym czasie się zmieniło, z czego najważniejszymi wydarzeniami było Zaćmienie (polecam poniższy short anime) oraz przejęcie bankrutującej korporacji Tyrella przez Niandera Wallace’a (Jared Leto), co pozwoliło mu na stworzenie 9-tej generacji replikantów, całkowicie posłusznych ludziom. Główna fabuła skupia się wokół łowcy androidów, K (Ryan Gosling), który trafia na ślad ukrywanej przez lata tajemnicy. I na tym poprzestanę, gdyż film już po kilku minutach zamurował mnie pierwszym twistem, a później zaskakujących elementów bynajmniej nie brakuje.

Nowy „Łowca androidów” to kryminał i filozoficzna rozprawka w jednym. Wszystko to gęsto polane cyberpunkowym sosem, ale… pozbawione akcji. Innymi słowy, zwykły burgerożerca, któremu w głowie tylko głośne łubudubu, nie znajdzie tu wiele dla siebie. Film jest trudny, wolny i refleksyjny. Jeśli nie potrafisz się skupić na fabule, analizować najdrobniejsze ślady, zastanowić się nad przekazywaną treścią, nie jest to film dla ciebie. Już słyszę te słowa Januszy, że jaki ten film nudny, za mało się strzelają i ścigają. Cóż, jeśli jesteś fanem oryginału, nie będzie to dla ciebie zaskoczeniem, ale współczesny widz, przyzwyczajony do wydmuszek pokroju „Transformers” czy „Ciągle szybcy i wiecznie wściekli”, będzie w nie lada szoku. Nie dość, że nie ganiają się co pięć minut, to jeszcze fabuła jest zawiła i zwyczajnie trudna w odbiorze. Nie pomaga w tym bynajmniej filozoficzna głębia, która skłania nas do myślenia nad naturą człowieczeństwa – co czyni nas człowiekiem, czy replikanci mają duszę, skoro zostali stworzeni z organicznych materiałów itd.

Spokojnie, to mimo wszystko nie jest mdłe kino moralnego niepokoju, lecz swoisty wysokobudżetowy film artystyczny, który poza ucztą dla jednego z najważniejszych ludzkich organów, serwuje nam także niesamowitą wycieczkę audiowizualną. „Blade Runner 2049” po prostu pięknie wygląda. Wyraźnie widać, na co poszedł budżet (150 mln), bo na każdym kroku jesteśmy bombardowani obłędnymi zdjęciami, scenografią i efektami specjalnymi. Nie ma tu oczywiście przesytu jak we wspomnianym wyżej filmie o robotach, lecz wszystko podane ze smakiem, dbałością o szczegóły i paradoksalnie również dość skromnie. Nie brakuje długich sekwencji dużych planów, które zapierają dech swoją majestatycznością, jednakże sporo również ujęć niezwykle skromnych w detal, ale za to pięknych od strony plastycznej. Przecież tutaj co drugi kadr nadawałby się na obraz do galerii sztuki. Jak by tego było mało, genialne zdjęcia Rogera Deakinsa okraszono w wywołującą ciarki muzykę duetu Hans Zimmer / Benjamin Wallfisch. Lecz znowu, ubogą w formę, ale piorunująco elektryzującą. Koniecznie wybierzcie kino z dobrą jakością obrazu i nagłośnieniem, bo stracicie połowę przyjemności z seansu (a już się skarżyłem, co nam serwują niektóre kina).

Ktokolwiek by nie został wybrany do stworzenia tej kontynuacji, miał przed sobą niesamowicie trudne zadanie. Na całe (nie)szczęście Ridley Scott wolał zniszczyć mit xenomorpha, więc za androidów wziął się utalentowany reżyser Denis Villeneuve, którego „Sicario” i „Nowy początek” niezwykle sobie cenię (nie żeby jego wcześniejsze dzieła były złe). Twórca podszedł z respektem do pierwowzoru, rozwijając jego założenia, ale równocześnie tworząc wiele oryginalnych treści i pomysłów. Czuć płynność między filmami, mimo że oryginał powstał ponad 30 lat temu, ale zarazem dostajemy swoisty nowy początek (sic!) na dalszy rozwój uniwersum – aż się prosi o domknięcie trylogii lub chociaż ciąg dalszy w formie serialu.

„Blade Runner 2049” jest tym, czym „Ghost in the Shell” mógł być. Połączyć filozoficzną naturę dzieła Villeneuve’a z akcją z filmu ze Scarlett Johansson i dostalibyśmy hit, który mógłby zadowolić masy. A tak mamy rewelacyjny obraz dla cyberpunkowych koneserów i miłośników oryginału, który może być równocześnie gwoździem do trumny dla wysokobudżetowego, ambitnego kina sci-fi (ekranizacja „Diuny” w takiej formie staje pod znakiem zapytania). Nie zmienia to faktu, że cieszę się, iż miałem przyjemność obejrzeć to dzieło i jego domowe wydanie dostanie zaszczytne miejsce obok oryginału. Nasuwa się zatem pytanie, czy kontynuacja jest lepsza od dzieła Scotta? Uważam, że jest.

Ocena: 9/10

[Irek]

blade_runner_twenty_forty_nine_ver5_xlg

Zdjęcia: Impawards

2 uwagi do wpisu “Wysokobudżetowy artyzm [recenzja: Blade Runner 2049]

  1. Ja idę już jutro i jaram się jak piechurzy Lannisterów 😉 Szkoda, ze wyniki kinowe są słabe, bo to oznacza, że ew. kontynuacja albo nie zostanie nakręcona, albo zmienią konwencję i będzie to mało ambitna papka dla mas 😐

    Polubienie

Dodaj komentarz